mariusz-soltysik.com
Parafinowa ziemia z Kassel
„Komunikacja” to tytuł wystawy w Galerii Wschodniej. Stoi tam milcząca rzeźba podzielona na dwie części. Rzeźba, której kształtów można się jedynie domyślić, poznać dotykiem i wyobraźnią. Jest (prawdopodobnie) bardzo ciężka i masywna, twarda i zimna. Ma w sobie wodę – ale to nic pewnego, znaczą ja smugi wyciszonego zielonkawego światła ułożonego w łuk, linię prostą, kąt. To wszystko ożywa nagle za sprawą krótkiego „szczeknięcia” flesza fotograficznego. Ma się wtedy wrażenie, że widziało się wszystko – każdy szczegół milczącej rzeźby. Ale to tylko złudzenie.
Po tym krótkim wybuchu światła ciemność staje się jeszcze bardziej ciemna, a rzeźba – jeszcze bardziej nieprzenikniona... Ciężko z nią „porozmawiać”.
Autorem wystawy jest łódzki artysta Mariusz Sołtysik, którego prace, podobnie jak „Komunikacja” są ciche i kontemplacyjne, oszczędne, bez zbędnej „gadaniny" i szumu. Pomagają obejrzeć swoje myśli. Na wiele sposobów: z użyciem rzeźby – instalacji, malowanego obrazu, performance lub odkrycia, że w jednym z pomieszczeń nieczynnej australijskiej elektrowni może znaleźć się coś zupełnie innego niż zwykle w takich miejscach się znajduje. Odrobina nieskazitelnie czystej przestrzeni i basen z błękitną jak w technikolorze wodą, a obok niego – cztery ręczniki dla tych, którzy chcieliby się wykąpać.
Pływając widzieliby rozpadające się mury nikomu niepotrzebnego zakładu, odrobinę popsutych maszyn, dziurawy dach i oleisty, lekko rdzawy kurz pokrywający wszystko. Pływając myśleliby pewnie o niecodzienności tej sytuacji, przez dziurawy dach wpadałoby słońce – czyli idealne miejsce do rozmyślań.... („Just water”, Melbourne 1998). Pomysł ten został rozwinięty na wystawie bydgoskiej. Nad głowami zwiedzających znalazł się sufit przecięty prostokątem przykrytym wodą. Znów – ciche miejsce do kontemplacji z refleksami wodnego światła w tle i seledynowymi ścianami dookoła. („...Either fish, or... aquarium”, Bydgoszcz 1998). Przestrzeń kolejna, tym razem zaaranżowana w Walii , tym razem ciemna, czarna. Budząca nieokreślony lęk, rozpraszany przez nikłe światło dobiegające z ledwie widocznego zakamarka przysłoniętego murem, coś się za nim dział o – nie wiadomo co. Cisza... („Touching space”, Cardiff 1997).
Zdarzało się jednak, że najważniejszym tematem którejś z tych kilkudziesięciu wystaw była geometria, umiejętne skomponowanie przestrzeni, poukładanie jej w sensowną harmonijną całość, zredukowaną do płaszczyzn i linii. Wtedy to poszczególne obiekty współgrały z otoczeniem podkreślając poczucie ładu. Mówiły niewiele, a znaczyć mogły dużo. Niekiedy prezentowany obiekt zostawał zbudowany z dwóch różnych od siebie materii, na przykład parafiny i ziemi. Nie rzucał się w oczy, tkwił sam dla siebie. Czy był komukolwiek potrzebny? Tego rozstrzygnąć nie sposób.
Idąc dalej – swego czasu obiekt przepoczwarzył się w byt jeszcze bardziej nieokreślony. To, co podczas każdej wystawy winno zwracać na siebie uwagę było prawie zupełnie niewidoczne. To, co zazwyczaj mówi wiele (jeśli nie wszystko) o osobowości artysty tym razem nie mówiło nic. Było ukryte w ścianie, którą w dość tajemniczy sposób przecinał a smuga światła. Jak blizna? Rysa? Pęknięcie niewiadomego pochodzenia? Światło tłumiło zmatowiałe szkło.
Kilka miesięcy później owa smuga przeniosła się nieco dalej, pod okno (za którym rozgrywał się prawdziwy teatr późnego lata, szumiały liście w świetle nocnej latarni) mając dla towarzystwa płaski sześcian. Z parafiny i substancji w kolorze „Ziemi z Kassel”... (Rzeczy te powstały w łódzkim Muzeum Artystów i w pałacu Grohmana).
I tak w różnych miejscach zjawiały się rzeczy niepowtarzalne i jednorazowe. Przy okazji zbiorowej wystawy w Indiach były to parafinowe krążki zawieszone gdziekolwiek – w prywatnym domu, na drzewie, kamieniu. W niedługim czasie zniknęły, spłynęły przez słońce. Ostatni został umieszczony na drogowskazie („Siva's. face”, Mount Abu, Indie 1998).
Aranżacja „Different forms” (Galeria Wschodnia, Łódź 1998) opowiadała o zapamiętywaniu, kreowaniu i selekcji wrażeń. Wszystko w Galerii manipulowało i oszukiwało zmysły. Sprawiało to urywające się nagle agresywne światło, które wywoływało z ciemności kwadratowe formy . Jedne – namalowane – istniały naprawdę. Inne zjawiały się wraz z błyskiem na kilka sekund i znikały w ciemności nim można było je dokładnie obejrzeć. Pozostawiały po sobie jakiś trudny do zdefiniowania smak, ulotne wrażenie, którego nie sposób opisać.
Historia o wzajemnym przenikaniu wrażeń znalazła swój dalszy ciąg podczas performance „...Time of (non) Attendance...” (Galeria FF, Łódź 1998). Wtedy to w roli głównej wystąpiły dwie postacie owinięte sztuczną i zimną materią, pogrążone w swoich długich snach. I widzowie mogli je oglądać! Jeden rozgrywał się podczas samotnego spaceru przez groźną Wschodnią ulicę gdzie łatwo o nieszczęście. Snem drugim, spokojnym zawładnęła milcząca podczas pływania ryba. Sny przenikały się wzajemnie – a potem zjawiła się „Komunikacja”...
Maciek Cholewiński
Formika to szczególny materiał ze względów historycznych i społecznych. Dorastaliśmy z nim, otacza nas w łazienkach, kuchniach, sypialniach i biurach. Ma w sobie romantyczną pamięć, dzięki której wspominamy miejsca i sytuacje związane ze znajomymi barwami wzorami i doświadczeniami. Każda „próbka” ma nazwę związaną bardziej z doznaniami niż z kolorami – nazwy „letnie malowanie” czy „wiktoriańska cyraneczka” mają bardziej kusić klienta niż opisywać barwy. Z zainteresowaniem zauważyłem, że każdego roku „próbki" są kierowane do „zaawansowanych testów zbiorowych”, po których te mniej pożądane zostają wyłączone. Nowa selekcja odbywa się drogą głosowania. To samo dotyczy nazw. W moich pracach każdy „element” jest jakby muśnięciem pędzla, które zawiera garść informacji. Często są to również foto reprodukcje właściwych powierzchni zabarwionych różnymi odcieniami. Każdy element ma swój numer identyfikacyjny, nazwę próbki, logo Formiki oraz kompozycję róznorodnych barw i tekstur.
W przeciwieństwie do malarstwa, które zachowuje dystans względem świata nie związanego ze sztuką, formika zapewnia ciepło i atrakcyjność. Powoduje, że odbiorca zbliża sie do niej i często chce jej dotknąć, co zwykle jest nie do przyjęcia. W tym jednak przypadku określa to pełen kontakt. Inna sprawa, kiedy jakiegoś gestu nie można albo nie chce się wykonać.
Pluskiewki mają spełniać funkcję dziur, które w pierwowzorze tworzyły łańcuchy. Rozpraszają światło i zwiększają „zaimplementowaną” wymiarowość – w sposób różny od impastowanej powierzchni obrazu malarskiego.
Prace termograficzne mają zawiązać więź między otoczeniem a odbiorcą. Materiał – astress film – reaguje na zmiany temperatury. „Motorem” moich prac jest proces konwekcji zachodzący w danym pomieszczeniu lub galerii. Odzwierciedla to fakt, że im niżej ku podłodze, tym chłodniej, a im wyżej ku sufitowi – cieplej. Wraz ze zmianą warunków zmienia się sama praca. Dzięki temu wytwarza się ulegająca ciągłym zmianom polichromiczna ściana, w której zawiera się pytanie o sens życia i próba odpowiedzi. Dzięki użyciu termometru – do stworzenia kinetycznego „Mondriana” – lub filmu, albo obu środków naraz, końcowy efekt jest zarówno ekscytujący, jak i zapewnia poczucie związku przestrzeni z odbiorcą.
Performance we współpracy z Jaro Jakubczykiem
Znikają
Obrazy powstają długo i łatwo je zniszczyć. Nie tylko przez błąd autora; w tym przypadku wystarczy zbyt długo, zbyt blisko przytrzymać pędzel – dymiący płomień świecy obok płótna i – obraz przestaje być obrazem, zaczyna palić się, niszczeć, niknąć w oczach. Swoje trzy grosze wtrącić też mogą widzowie. Każdego przecież korci, by dotknąć płótna, poczuć chropowatość powierzchni lub gęstość, ciężar „farby”. Wtedy cała kompozycja popada w ruinę – obrazy mają swoją logikę, zazwyczaj opartą na geometrii, na rytmie, wedle którego ułożono linie, pasy, kreski. Gdy ktoś ich dotknie, zaczyna się bałagan, zostaje nieporządna plama, bezsensowny kleks.
Do tego dodać trzeba czas i właściwości użytego materialu: dym „skroplony” na płótnie jest jak kurz, a kurz - wiadomo - wystarczy dmuchnąć...
To malarstwo (bo jest to malarstwo, rozgrywa się przecież na zagruntowanym płótnie i w czworokącie, w którym znajduje się „obraz”) opowiada, bardzo dosłownie, o przemijaniu i ulotności.
Przy okazji oszukują trochę zmysły. Linie i pasy o ciekawej budowie będące podstawowymi składnikami całości, po dłuższym studiowaniu zaczynają pokazywać swoją drugą twarz, inną naturę: z nieruchomych i płaskich przemieniają się w drgające i wypukłe.
Na Wschodniej – wzbogacone są o swoje fotograficzne „bliźniaki”, wyświetlane na ścianach - jak w kinie.
Maciej Cholewiński
Marek Wasilewski urodził się 16 maja 1968 roku w Poznaniu.
W 1993 roku ukończył PWSSP w Poznaniu.
W 1997 roku był stypendystą The British Council.
W 1998 roku ukonczył Central St. Martin's College of Art and Design w Londynie.
W latach 1993-1996 redagował wydawane przez PWSSP Zeszyty Artystyczne. Publikował m.in. w pismach: Czas Kultury, Format, Obieg, Exit i Art Monthly. Jest dwukrotnym laureatem Nagrody Artystycznej Miasta Poznania dla młodych twórców.
W 1996 roku przetłumaczył książkę Davida Sylwestra „Brutalność Faktu - Rozmowy z Francisem Baconem”. Obecnie jest pracownikiem naukowym ASP w Poznaniu.
Spotkanie z autorem połączone z promocją jego najnowszej książki - Sztuka Nieobecna (Obserwator, Poznań, ISBN 83-87235-22-9) odbyło się w Galerii Wschodniej 28 grudnia 1999.
Built with
Website Design Program